16 sierpnia 2011

Rozdział VI


            Dorian.
            Byłem w szoku. Layla wspominała coś, że dusze błąkające się po ziemi są tu za karę za popełnienie samobójstwa, ale wleciało mi to jednym uchem, a wyleciało drugim. Natomiast po opowieści Corinne dopiero do mnie dotarło, dlaczego ona tu jest, w tej postaci. Była tuż przede mną, w zasiągu mojego wzroku. Widziałem ją pierwszy raz w życiu, chociaż tak naprawdę czuwała nade mną cały czas. Niesamowite, nieprawdopodobne uczucie... Ogarnęło mnie również pewnego rodzaju przerażenie z powodu historii mojej duszy. Wierzyłem, że jest to prawdą, że to właśnie ja byłem Edwinem, którego miłość połączyła z dziewczyną pochodzącą z arystokratycznego rodu. Corinne, która po zwierzeniu mi się z jej wspomnień, siedziała na krześle znajdującym się pod ścianą i z tępą miną wpatrywała się w podłogę. Było mi jej tak szkoda... Miała przecież wszystko, a i tak straciła to w jednej chwili. I to dzięki, zdawałoby się, najbliższej jej osobie, swojej matce. Dużo przecierpiała w swym życiu, a jestem przekonany, że teraz cierpi o wiele bardziej. Nawet po śmierci nie mogła odpocząć od tego koszmaru.
            Próbowałem ją pocieszyć, ale nie miałem pomysłu, w jaki sposób mógłbym to zrobić. Żadne słowa nie przychodziły mi na myśl. W pewnym sensie ja również czułem się poszkodowany, bo przecież sam sobie nie wybrałem bycia reinkarnacją zamordowanego chłopaka żyjącego u schyłku dziewiętnastego wieku, ale patrząc na jej smutne oblicze nie miałem serca psioczyć na mój los. W końcu postanowiłem przerwać tą bezlitosną ciszę, która nas nawiedziła po opowiedzeniu mi przez Corinne całej historii związanej z jej życiem i samobójstwem.
-         Ja... – zacząłem niepewnie, zupełnie nie mając
pomysłu, jak rozwinąć tę wypowiedź.
-         Nie musisz nic mówić. – rzekła stanowczo
Corinne, chociaż czułem, że w głębi duszy potrzebowała kilku słów otuchy.
Cała ta sytuacja, która była dla mnie zupełnie nowa, bo przecież nie każdy na co dzień widzi duchy, zaczynała mnie przerastać. No dobrze, stałem się już Strażnikiem, czułem dziwną, trudną do opisania więź łączącą mnie z Corinne, aczkolwiek nie miałem zielonego pojęcia, co mam ze sobą dalej zrobić. Nie wiedziałem nawet, która jest godzina, gdzie tak właściwie jestem i w którą stronę iść, gdybym już zdecydował się ruszyć z tej ciasnoty.
Nagle do drzwi owego ciasnego pomieszczenia, w którym się znajdowałem razem z zagubioną duszyczką, ktoś mocno zapukał trzy razy. Poczułem ulgę, że w końcu coś się zaczyna dziać.
-         Obudziłeś się już, kotku?! – usłyszałem dziewczęcy, radosny głos, którego nie potrafiłem zweryfikować.
-         T-ta... – mruknąłem trochę zdezorientowany, nadal nie wybudzony ze stanu odrętwienia, puszczając mimo uszu fakt nazwania mnie „kotkiem”
Na znak mojej twierdzącej odpowiedzi drzwi gwałtownie się otwarły, waląc przy tym w zniszczoną ścianę, z której odpadł kawałek tynku. Do pokoju wkroczyła zdumiewająco barwna postać. Była to niska dziewczyna z pewną siebie miną i skrzyżowanymi rękami na, no przyznam, że kształtnych, piersiach. Miała długie i proste, chociaż mocno wystopniowane włosy sięgające pasa, o wdzięcznym kolorze który zdefiniowałbym jako morskie, gdzieniegdzie splecione w cienkie warkoczyki ozdobione tęczowymi koralikami. Długa prosta grzywka opadała na jej duże, mocno umalowane oczy, które wydawały mi się być w kolorze krwi, a wargi zdobiły dwa małe, kuliste kolczyki. Ubrana była również bardzo oryginalnie -  w krzykliwy t-shirt, i opadające na niego różnego rodzaju wisiorki, krótką, kraciastą spódniczkę, z której zwisały szelki, a na nogi przywdziane miała ciężkie buty z klamrami w kolorze jej włosów. Na jej rękach aż roiło się od wszelkiego rodzaju koralików. Reszcie nie zdążyłem się dokładniej przyjrzeć, gdyż dziewczyna w jednej chwili zbliżyła się do mnie z wielkim "bananem" na ustach i chwyciła moją dłoń, mocno nią trzęsąc w geście powitania, co spowodowało, że ozdobny na jej rękach zaczęły się odzywać swoim drewnianym, czy metalowym głosem.
-         Ach, witaj Dorianku, miło mi poznać takiego uroczego chłopaczka jak ty!
- oznajmiła, spoglądając na mnie z odległości jakichś dwudziestu centymetrów, wciąż ściskając moją dłoń Rzeczywiście miała czerwone oczy, ale byłem przekonany, że to sprawa soczewek kontaktowych.
 – Jestem Lotte. W sumie... to nie bardzo jestem zadowolona z tego imienia, ale przyzwyczaiłam się już. Każdy by się przyzwyczaił, jakby się na niego tak wołało od małego. – rzekła, nabierając powietrza w usta, aby po chwili je wypuścić. – No ale powiedz, jak się czujesz? Jak ci się podoba być strażnikiem...? – zapytała, ale nie zdążyłem odpowiedzieć, gdyż dziewczyna momentalnie odwróciła się za siebie, nie dając mi prawa głosu, i ujrzawszy mojego towarzysza, położyła dłonie na swoich policzkach w geście zachwytu i rozdziawiła szeroko usta. - Aaaach, to Corinne!
Ta niezwykle głośna istota natychmiastowo podbiegła, a raczej podskoczyła, do siedzącej sztywno, lekko zdezorientowanej jasnowłosej, objęła ją całą sobą i postawiła na proste nogi, z radością witając. Przestraszona Corinne próbowała się dyskretnie uwolnić od uścisku, ale nie dała rady. Spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem, ale uśmiechnąłem się tylko głupkowato, w celu przekazania jej, że moja pomoc raczej na nic się nie zda. Lotte w końcu oswobodziła Corinne, nadal się uśmiechając i poczochrała duszyczkę po głowie. Corinne natychmiast przygładziła włosy, ale czerwono-oka zdawała się nie zauważać jej niezadowolenia tą sytuacją, to też zaczęła do niej nawijać z przejęciem.
Widziała Corinne, więc również musiała być Strażnikiem. Chociaż dziewczyna zdawała się być lekko kopnięta, widziałem w niej nadzieję wyjaśnienia mi tej całkowicie nowej dla mnie sytuacji. Postanowiłem, że wypytam ją o kilka rzeczy, ale znów mnie wyprzedziła.
-         Jeeeeju, Dorian, ale z ciebie szczęściarz, że na takiego duszka trafiłeś, serio! Ajj, jakaś ty śliczna! – powiedziawszy to, potargała delikatnie policzki jasnowłosej, która nie śmiała się sprzeciwić tym pieszczotom, chociaż wyraźnie miała ich dosyć.
Nie nazwałabym siebie szczęściarzem, że z przymuszonej woli musiałem zostać Strażnikiem, ale chyba miała rację, duszek trafił mi się nienajgorszy.
            Lotte w końcu stanęła spokojnie w rozkroku, krótko westchnęła i chwyciła się za biodra.
-         Ale fajniusio. – rzuciła, rozglądając się po ciasnym pokoju.
Przyznam, że wprowadziła do naszego wcześniejszego nastroju niemały chaos i poruszenie, więc siedziałem na leżance, nieco zbity z tropu. Zapomniałem nawet, o co miałem ją zapytać, więc zacząłem gorączkowo myśleć...
-         Jeju, Do, coś taki sztywny...? – zapytała znudzonym tonem.
Padłem. Pierwszy raz w życiu ktoś tak pedalsko zdrobnił moje imię. Do, na Boga, ona rzeczywiście była kopnięta...
-         Boisz się mnie..? No przecież nie masz się czego
wstydzić z taką uroczą buźką. – rzekła pretensjonalnie, jakbym popełnił jakąś głupotę.
-         Niby czemu miałbym się ciebie bać...? - prychnąłem, puszczając w zapomnienie usłyszane komplementy. – Jesteś przecież dziewczyną.
-         Noooo, w końcu się odezwałeś! – ucieszyła się i klasnęła głośno w dłonie.
-         Wcześniej nie dałaś mi dojść do głosu. – wyjaśniłem szybko, ale chyba niepotrzebnie.
-         A już myślałam, że jesteś jak mój podopieczny.
-         Kto taki? – zdziwiłem się.
-         No mój duszek, którego jestem Strażnikiem.
- wyjaśniła. - Ma na imię Felix i jest bardzo nieśmiały. Ale za to niezwykle uroczy...
-         Ja wcale nie jestem nieśmiały! – usłyszałem wzburzony chłopięcy głos.
Już za chwilę jego rozzłoszczony właściciel wparował do pomieszczenia i stanął przy dziewczynie nawet nie zwracając na mnie uwagi.
- Wszędzie cię szukałem! – oznajmił głośno i z całej siły kopnął Lotte w kostkę. Dziewczyna głośno pisnęła z bólu i momentalnie złapała młodego za nadgarstki, które próbowały ją uderzać w brzuch.
-         Ty... ty gówniarzu! – krzyknęła w jego stronę Lotte, siłując się z nim.
Chłopak zrobił wzgardzoną minę i prychnął głośno, nadal nie ustępując w walce.
Miał może trzynaście, czternaście lat, był dość niski i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to jego miedziane włosy wyłaniające się spod czarnego kaszkieciku. Rudowłosy chłopak, nazwany wcześniej Felixem, w końcu odpuścił rękoczyny i oparł się o ścianę z niezaprzeczalnie obrażoną miną. Nie zrozumiałem, dlaczego Lotte nazwała go „uroczym”, ale nie miałem też zamiaru o to pytać. Cała ta scenka wyglądała przekomicznie, więc mimowolnie zacząłem cicho chichotać. Dziewczyna zauważyła to.
-         Widzisz gnojku, Dorian się z ciebie teraz śmieje.
– rzuciła w stronę rudzielca Lotte, jednakże w jej głosie, mimo użytych epitetów, można było wyczuć pokojowy ton.
Nie myliłem się. Dziewczyna podeszła do obrażonego chłopaczka, schyliła się i ucałowała go przyjaźnie w policzek. Mały natomiast szybko starł go wierzchem dłoni, zawstydził się i wyszedł z pokoju. Zdziwiłem się natomiast, dlaczego Lotte nie próbuje go zatrzymać...
-         Nie przejmuj się, on tak zawsze. – zwróciła się do
mnie. - Swoje życie spędził w bidulu, więc nie potrafi się czasem zachować. – wyjaśniła. - Co nie zmienia faktu, że jest naprawdę uroczy. Śliczne ma włoski, nie?
Uznałem to za pytanie retoryczne. Wstałem więc z twardego posłania, przeciągnąłem się i wyprostowałem kości. Poprawiłem również grzywkę, spinając ją bezczelnie zwisającą wsuwką. Przekląłem po cichu pod nosem i rozejrzałem dokoła, bo drugiej nie umiałem znaleźć. Pewnie gdzieś się zawieruszyła podczas mojego snu. No nic, będę musiał wytrzymać w tym stanie...
-         Nie za wygodnie tu, co? – rzuciła znów tęczowa dziewucha. – Pamiętam, że też mnie wsadzili do takiej kanciapy, po tym, jak naćpali mnie tymi olejkami i stałam się Strażnikiem. Miałam wtedy może z dziesięć lat. Mama mówiła, że Zgromadzenie nie ma kasy, żeby wyremontować te cele. No bo jak to inaczej nazwać, przecież nie pokojem hotelowym! Zresztą widziałeś nasz kościół... Masakra jakaś. Że dach nam jeszcze na głowę nie spadł, to prawdziwe szczęście. Tata już dawno mówił to Kapłanowi, ale on woli kasę wydawać na walkę z demonami, chociaż dawno nikt żadnego nie widział.... Chyba boją się naszego Kapłana.
-         Czekaj... – przerwałem jej. – Twoi rodzice też są Strażnikami dusz?
-         Taaa, bardzo dobrymi zresztą. Mama ma na koncie osiemdziesiąt cztery duszyczki, a tata aż ponad dwieście. Cały czas dogryza mamie z tego powodu, ale przecież musiała mnie kiedyś wychować, poza tym...
-         W jaki sposób można pomóc tym duszom? – przerwałem jej, gdyż miałem mnóstwo pytań w swojej głowie, a nie chciałem tracić czasu i jak najszybciej pomóc Corinne.
Dziewczyna zamyśliła się.
-         To bardzo indywidualna sprawa. Każdy nasz podopieczny miał jakiś powód, aby się zabić. Tatko często cofa się w czasie, żeby zapobiec...
-         Co takiego robi?! – zdziwiłem się.
Nie dowierzałem. Jak to, przecież nie można cofać się w czasie, a tym bardziej przyjmować materialnej postaci w alternatywnym świecie...! Często o tym myślałem, przecież to nielogiczne...
-         Kity pociskasz. – dodałem po chwili.
Lotte zaczęła się śmiać.
-         Och, Do, pocieszny jesteś. Gdy się czegoś bardzo pragnie, wtedy nie ma rzeczy niemożliwych. Ale naprawdę musisz tego chcieć... Poza tym podróże w czasie rzadko się zdarzają, a cały proces zamieniania duszy w anioła jest długi i skomplikowany. Szczerze powiedziawszy, nie znam się na tym tak dobrze, więc nie wiem, na czym to polega. Zresztą, nie pytaj...
Bez sensu. Byłem ciekaw, czego jeszcze się dowiem na temat strażników dusz. Może, że umieją stawać się niewidzialni...?
-         Ale nie martw się, czapek niewidek nie mamy do dyspozycji. – rzekła, widząc moje zdziwienie.
-         A czytacie w myślach?
-         Haha, chciałabym!
Czyli to przypadek.
-         Poza tym, teraz jesteś jednym z nas, przestań ciągle mówić „wy to, wy tamto”. Dorian, jesteś strażnikiem Corinne, przyzwyczaj się!
Miałem wrażenie, że każde moje słowo wypowiedziane w stronę Lotte nie będzie miało najmniejszej wartości, gdyż jej wyjaśnienia były bardzo chaotyczne, zresztą jak ona sama, dlatego postanowiłem zrezygnować ze zbędnej konwersacji. Ta dziewczyna cały czas gadała, poruszała się żywiołowo i co chwilę uśmiechała się do Corinne, która najwyraźniej modliła się, aby zostawiła nas w spokoju. Lotte nie trudziła się, aby dać mi jakieś poszlaki, co mam dalej robić. Zaczęła znów paplać o Felixie, wychwalając jego anielskie usposobienie. Po chwili przyłapałem się, że jej w ogóle nie słucham. Lotte, zauważywszy to, westchnęła głośno, jakby znudzona obecną sytuacją, ale to były tylko pozory. Wydawać by się mogło, że każda rzecz, każde zdarzenie sprawia jej ogromną frajdę i postanawia w nim uczestniczyć, albo poznać. W tym przypadku trafiło na mnie. Wyznała, że lubi poznawać nowych Strażników i ich podopiecznych, wdrażać ich w tajniki ochrony dusz i takie tam, co wydawało mi się czystą fikcją, bo jak na razie to mało się dowiedziałem o byciu Strażnikiem. Nie do końca rozumiałem ją w niektórych kwestiach, ale po prostu mówiła tak szybko, że nie nadążałem. Ot co, udawałem, że łapię wszystko i słucham jej z najwyższą uwagą.
-   Dobra, wyjdźmy stąd, bo zaraz oszaleję! – rzuciła po
swoim długim, bezsensownym monologu i kiwnięciem palcem dała mi i Corinne do zrozumienia, że mamy za nią iść.
Tak zrobiliśmy, bo co innego nam przyszło do roboty. Za progiem ciasnego pokoju ukazał się długi, prosty korytarz. Z jego ścian tu i tam odpadał tynk, który nadawał temu miejscu mroczny klimat. Zmierzaliśmy właśnie do dużych, drewnianych drzwi, które znajdowały się na jego końcu. Od czasu do czasu promienie słoneczne wpadały przez małe, acz wysokie okna. Szliśmy gęsiego. Prowadziła Lotte, za nią rozkojarzona Corinne, a na końcu półprzytomny ja.
         Lotte znów zaczęła z pełnym zaangażowaniem opowiadać jakieś niezbyt ciekawe historyjki na temat Felixa. Wkrótce okazało się też, że pod swoją opieką miała kiedyś trzy inne dusze, z czego jedna z nich została porwana przez demona.
-   Rodzice strasznie byli na mnie źli. – ciągnęła, gdy przemieszczaliśmy się tym razem po krętych schodach w dół. – Mówili, że to niedopuszczalne, że Bóg mi tego nie wybaczy. Wszyscy Strażnicy patrzyli wtedy na mnie z góry....
-   No ale przecież starałaś się. Nie rozumiem ich gniewu. – odparłem.
-   To prawda, ale u nas od lat ta nienawiść do Strażnika, który stracił duszę jest praktykowana. Mówią, że Bóg za wszelką cenę chce pokonać Diabła, no ale w takim razie, jak wszyscy będą tracić dusze, to się nie uda. – wyjaśniła Lotte. - A my, jako pomocnicy Boga nawalamy... wiesz, to niedopuszczalne.
-   Każdy przecież popełnia błędy, a Bóg nam je wybacza, przecież od zawsze jest to mówione. - nie poddawałem się.
-   Ale inni Strażnicy tego nie wybaczają. Zresztą, jakieś prawa tu muszą obowiązywać, żeby motywować ludzi...
-   Praca pod presją też jest zła. Nie powiesz mi chyba,
że ktoś, komu demon odebrał duszę, jest skazany na wieczne potępienie ze strony Zgromadzenia.? Przecież...
-   Oczywiście, że nie. Jeżeli kolejną duszę odprowadzi
 do Boga, wtedy wraca jego dobra reputacja. Nikt o niczym nie pamięta...
-   Czegoś tu nie rozumiem. – przystanąłem, gdy
 znaleźliśmy się już na parterze, czyli głównym holu budynku, po którym kręciło się kilkoro ludzi, niezbyt zaciekawionych moim przybyciem.
-   Tak? – Lotte uniosła brwi do góry.
-   Dlaczego mamy odprowadzać duszę do Boga?
Zawsze może sam je sobie zabrać, przecież jest Bogiem.
-   To proste. – rzuciła Lotte. - Bóg je tu zsyła, aby odbyły karę za odebranie sobie życia. My musimy jedynie zapobiec porwaniu ich przez demona.
         Miałem już mętlik w głowie. Zdawało mi się, że nic się tutaj nie trzyma kupy, a ta cała farsa z Bogiem i Diabłem to jakieś bajeczki... Z jednej strony cała ta „zabawa” w Strażników wydawała mi się bezsensowna, a z drugiej nawet to było logiczne. Już sam nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Wydawało się, że to, co mówiła Lotte nie było do końca prawdą, że kryło się za tym coś jeszcze, a sam Bóg to bardzo kapryśna istota.
         Spoglądałem na przechodzących obok nas Strażników. Wydawali się być normalnymi ludźmi, którzy co ranek w pośpiechu udają się do pracy z aktówką pod ręką i co rusz spoglądających na zegarek. Bardzo ciekaw byłem, co oni tu właściwie mają do roboty... Co prawda owy budynek był siedzibą Zakonu, to normalne chyba, że tu byli, ale bardzo nurtowało mnie pytanie, jakie inne funkcje mają Strażnicy, oprócz pilnowania dusz...?
         A co do samego pilnowania, to zastanawiałem się, gdzie podział się Felix...
         Już miałem się o to zapytać Lotte, gdy wtem poczułem, jak Corinne oplata się wokół mojej prawej ręki. Dziwne uczucie... Była duchem, ale dokładnie czułem jej dotyk. Spojrzałem na nią nieco zdziwiony, gdyż niemalże co chwilę zapominałem o jej obecności.
-  Ed... to znaczy, Dorian... – wymamrotała.
-   Co się stało? – zapytałem, tym razem nieco zmieszany, że myli mnie ze chłopakiem, którego kochała za życia. W sumie jej się nie dziwię, gdy się o nim dowiedziałem, sam zacząłem się z nim utożsamiać...
-   Ja nie chcę, żeby mnie demon porwał! To musi być Straszne... – oznajmiła z niemałym przerażaniem.
         Serce mi się krajało, gdy patrzałem na jej smutną twarz, a jednocześnie byłem szczęśliwy, że to we mnie pokłada nadzieję uratowania jej.
-   Daaamy radę. – powiedziałem i uśmiechnąłem się do
niej. Miałem nadzieję, że brzmiało to dosyć przekonująco.
Lotte zacmokała.
-   Noo, widzę, że jakoś się dogadujecie. Zresztą nie dziwota, przecież wasze dusze łączy piękne uczucie...
Corinne natychmiast wyswobodziła mnie ze swojego uścisku, robiąc naburmuszoną minę.
         Co racja to racja. Przyznam, że czułem się z tym nieswojo, ale wizja tulącej się do mnie bez powodu uroczej panienki mi nie przeszkadzał. Wręcz przeciwnie. Szkoda tylko, że była ona duchem i zmarła jakieś sto lat temu. Taki już biedny los, biednego mnie.
-   A co z tym całym przemieszczaniem się w czasie?
- zapytałem, nadal uważając to za wymysły dziewczyny. Lotte wyraźnie się zmieszała.
-   T-to już inna sprawa... Kiedyś ci powiem. Ale... i tak się na tym nie znam.
         Czyli jednak z tym mnie bajerowała. Próbowałem coś jeszcze z niej wyciągnąć, chociaż nie bardzo była wiarygodna, ale nagle zza rogu wyszła Layla. Szła nieco zgarbiona, z grobową miną, ubrana w potargane dżinsy i chłopięcą koszulkę, a w ręku trzymała gruby zeszyt, lekko już zmasakrowany. Włosy związała w jeden kucyk, który wydawał się żyć swoim życiem i radośnie za nią podążał. Wyglądała na przybitą, a jej stan zdrowia oceniałem na przeciętny... Wtem ujrzała mnie wśród obecnych tu ludzi, uśmiechnęła się pod nosem i podeszła żwawym krokiem.
- Dorian! – zawołała. - Jak się czujesz...? – zapytała zaniepokojona i uśmiechnęła się do Corinne.
-   D-dobrze chyba... – odparłem. – A co ty porabiałaś?
-   Musiałam pozałatwiać to i tam...
-   To i tam, dobre sobie. – wtrąciła się Lotte, której Layla zdawała się nie zauważać.. – Pewnie desperacko zwiedzałaś całe miasto w poszukiwaniu samotnej duszy.
Layla natychmiast odwróciła się w stronę dziewczyny.
- Mogłabyś mnie zostawić już w spokoju?! – rzuciła Layla w stronę długowłosej.
-   Myślisz, że jak będziesz miła dla nowego to wkupisz
się w łaski Zgromadzenia? – zakpiła Lotte. - Phi! zapomnij o tym.
-   To ja go tutaj przyprowadziłam!
-   Co nie znaczy, że coś na tym zyskałaś.
Laylana ścisnęła mocno dłonie w piąstkę. Widziałem, jak jej ciało zaczęło delikatnie drżeć pod wpływem zdenerwowania. Wymiana zdań dziewczyn zaczęła robić się interesująca...
-   Słyszałaś chyba idiotko, co powiedział kapłan na
ceremonii Doriana...?! Już wkrótce uda mi się spłacić dług! – krzyknęła Layla załamującym się głosem.
         Przechodzący obok nas ludzie na chwilę przystawali, aby spojrzeć na odbywającą się tu kłótnię,  po czym odchodzili, kręcąc głowami z pogardą. Nie rozumiałem, o co tak właściwie dziewczyny się kłóciły... Ale widocznie kiedyś musiały sobie zaleźć za skórę.
         Lotte zaśmiała się.
-   Wierzysz w to...? Twojego długu nie da się już
spłacić, nie zwrócisz sobie szacunku Zgromadzenia po tym, co zrobiłaś. A wiesz co jest tego najlepszym dowodem...? To. – rzekła dziewczyna, dotykając tatuażu w kształcie łzy pod okiem Laylany i wiercąc palcem w jego miejscu.
Czerwonowłosa syknęła z bólu i natychmiast zareagowała uderzając wyciągniętą dłoń Lotte, a w jej oczach pojawiły się łzy. Próbowała coś powiedzieć, ale nie umiała.
-   Jesteś beznadziejna. – rzuciła Lotte z wrednym uśmiechem na twarzy.
Laylana szybko uniosła dłoń w celu uderzenia swojej rywalki w twarz, ale postanowiłem wkroczyć do akcji i nie dopuścić do mordobicia dziewczyn. Nie ważne, o co poszło...Chwyciłem więc mocno rękę Laylany, a ona obróciła się w moją stronę, rzucając mi podłe spojrzenie. Miałem wrażenie, że to zaraz ja dostanę, a całej tej sytuacji winna jest moja biedna osoba.
-   Dzięki, Dorian. – rzuciła ironicznie Layla zaciskając zęby.
Pod wpływem jej zażenowanego wzroku rozluźniłem uścisk, a ona sama wymknęła się i opuściła nas żywym krokiem. Próbowałem ją zatrzymać, ale ona odepchnęła mnie, nawet nie patrząc mi w twarz i zniknęła za rogiem.
-   Nie klej się tak do niej. – rzekła Lotte.
-   Możesz mi powiedzieć, o co tu chodzi?!
  zapytałem, odwracając się gwałtownie w stronę dziewczyny.
-   Jej już i tak nic nie pomoże.
-   To chociaż mi wyjaśnij, o co biega?
         Mijający nas Strażnicy nadal stawali na chwilę, aby przyjrzeć się scence, którą odgrywaliśmy. Wśród szeptów dało się usłyszeć „widać, że nowy”, czy „nie wie, w co się pakuje”. Zaniepokoiło mnie to, ale wnioskując z wcześniejszych opowiadań Lotte na temat nastawienia Strażników wobec siebie, postanowiłem to olać.
         Spojrzałem znacząco na Lotte. Ona natomiast tak jak wcześniej kiwnęła palcem na znak, aby iść za nią. Byłem zniecierpliwiony, ale ruszyłem. W końcu nie miałem wyjścia, nawet nie wiedziałem, w którą stronę się poruszać w tym budynku. Przekroczyliśmy wielkie, pozłacane drzwi, które zdobiły jedną ze ścian holu. Moim oczom ukazał się dość dużych rozmiarów dziedziniec z fontanną na środku w kształcie gołębicy, z którego dzióbka wesoło pryskała woda Otaczały ją licznego rodzaju drzewa, a wysadzane granitem ścieżki prowadziły do porozmieszczanych gdzieniegdzie ławek. Razem z Lotte i Corinne, o której obecności wciąż zapominałem, usiedliśmy na jednej z nich. W oddali rozpoznałem rozpadający się budynek, który służył Zgromadzeniu za kościół. Naprawdę wyglądał fatalnie.
-   A więc...? – napomknąłem Lotte, która powoli
zaczynała wracać do swojego dobrego humoru. – O co poszło?
-   Wszyscy w Zgromadzeniu gardzą Laylaną. Straciła
już cztery dusze... – zaczęła ochoczo dziewczyna, jakby sprawiało jej to satysfakcję – Ktoś puścił plotkę, że zaprzedała duszę Diabłu i nas zdradza.
-   Co takiego...?
-    Cztery sztuki to naprawdę spora suma. Wiesz, co
oznacza znamię w kształcie łzy pod okiem?
-   A to nie tatuaż...? Myślałem, że jest walnięta i sobie
go od tak zrobiła... – wyznałem.
Lotte prychnęła.
-   Zabawny jesteś, Do. Łza oznacza rozpacz i
zagrożenie. Jej dusza jest już tak mocno poharatana, że gdy przekroczy limit, czyli straci piątego podopiecznego, wówczas zginie. – mówiła, jakby ten fakt sprawiał jej frajdę. - Layla jest już na skraju wyczerpania. Jest słaba, więc nikt jej nie traktuje jak równego sobie.
-   To chore. – stwierdziłem i zrobiło mi się szkoda Layli. – Nie powinniście jej czasem pomagać?
-   Wiesz, na czym polega bycie Strażnikiem czyjejś
duszy? – zagadnęła Lotte.
Spojrzałem na nią pytająco. Zdawać by się mogło, że wiem, ale przez przypadek mogłem z siebie zrobić głupka, więc czekałam na odpowiedź.
-   Kiedy postanawiasz, że pomożesz zbłąkanej duszy, ty sam się z nią łączysz. Twoja i Corinne dusza są teraz połączone paktem. Jeżeli zostanie porwana przez demona, wówczas ty stracisz kawałek siebie. Dlatego nie możesz pozwolić...
- Moment! – przerwałem. – Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział...?
- Liczyłeś na Laylę? No to się przeliczyłeś. Ona jest już wrakiem, zapomina o tak istotnych sprawach. Jej pamięć już nie jest najlepsza. A wszystko przez to, że ma w sobie tylko szczątek swojej duszy.
- Mam rozumieć, że Layla w każdej chwili może umrzeć..?
- Powtarzam, jeżeli znów dopuści się straty. Od roku nie wzięła nikogo pod opiekę, dba o swoje zdrowie. Jakby było coś warte...
         Czułem, jak powoli ogarnia mnie nienawiść w stosunku do Zgromadzenia. Przecież ich zachowanie nie było zgodne z ich wiarą, która nakazuje przebaczać winy. Ba, przecież to nawet nie było ludzkie...
- Dlaczego jej po prostu nie dacie spokoju...? Przecież
możecie ją wykluczyć chyba ze Zgromadzenia.
- A gdzie ona się podzieje?
- Nie ma rodziny? – zapytałem.
- Ja jestem jej rodziną. – odparła Lotte. – Laylana to moja starsza siostra.
Osłupiałem... chociaż faktycznie, jak teraz się przyjrzałem, były dość do siebie podobne. Kształt oczu, nosa...
- A wasi rodzice nic z tym nie zrobią...? Przecież to ich córka!
Lotte westchnęła głęboko.
- Och, Dorian. Za dużo pytań zadajesz...
- Próbuję zrozumieć wasz tok myślenia, ale chyba nigdy mi się nie uda tego pojąć... – prychnąłem z pogardą i powstałem z ławki. Nie miałem już ochoty dłużej przebywać w tym miejscu, zbyt byłem zdenerwowany całą tą sytuacją i zwyczajami tu panującymi.
         Zauważyłem, że zaczęło się ściemniać i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak długo mnie nie było w domu. Spojrzałem więc na telefon, ale żadnych połączeń niedobranych nie miałem. To dziwne, w tym przypadku matka dawno by wydzwaniała, gdzie tak długo podziewa się jej synuś. Godzina natomiast wyraźnie wskazywała na to, że powinienem być już w domu..
- Idziesz już...? – zapytała Lotte.
- Ta... – mruknąłem, chowając telefon do kieszeni.
- I tak tu wrócisz. – oznajmiła z zadowoleniem. – Musisz przejść przez kurs.
- Jaki kurs? – zdziwiłem się.
Lotte zaśmiała się.
- Kurs walki z demonami, kochasiu. – odparła. – Przyślą ci list, co i jak. A teraz wracaj do domciu, musisz się ogarnąć, bo nie wyglądasz najlepiej. Tam jest wyjście. – rzekła i wskazała na mosiężną bramę po drugiej stronie dziedzińca.
         Racja. Chociaż spałem tu dość długo, to twarde leżanki nie pozwoliły mi się wyspać. Rzuciłem Lotte krótkie „cześć” na odchodne i ruszyłem do wyjścia.
Zacząłem się zastanawiać, jak owy kurs będzie wyglądać, ale przyznam, że spodobała mi się ta perspektywa.
         W połowie drogi do domu, która strasznie się ciągnęła, przystanąłem i aż serce we mnie zamarło... Zgubiłem Corinne. Natychmiast odwróciłem się na pięcie za siebie, ale ona znajdowała się tuż za mną.
-   Coś się stało...? – zdziwiła się.
Zaprzeczyłem tylko głową i ruszyłem dalej. To dziwne, ciągle zapominałem o jej obecności, praktycznie w ogóle nic nie mówiła, nie oddychała, to logiczne, robiła za mój własny cień...
         Po godzinie marszu dotarłem w końcu na przystanek autobusowy. Miałem szczęście, bo na autobus czekałem tylko pięć minut. To okropne, że siedziba Zgromadzenia znajdowała się na takim odludziu...
         Kiedy w  końcu dotarłem do domu, było już kilka minut po dwudziestej trzeciej. Moja rodzinka już pewnie spała, więc starałem się poruszać jak najciszej. Niestety, w ciemnym przedpokoju natknąłem się na mamę.
- Gdzieś ty był? – zapytała surowo.
- Ja... – urwałem. Co jej miałem odpowiedzieć?
Przecież mnie wyśmieje, jeżeli opowiem jej tą bajeczkę o Strażnikach, Zgromadzeniu i że za mną chodzi duch... Nie umiałem nic powiedzieć, tylko pokornie spuściłem głowę.
- Jak śmiałeś zostawić swojego brata samego w domu na tyle godzin?! – fuknęła, chociaż nadal mówiła szeptem. – Wiesz, że jesteś jedyną osobą, z którą chce rozmawiać, a ty od niego uciekasz? Jak ci nie wstyd! Chcesz, żeby zrobił coś głupiego, jak zostanie sam w domu? Przecież jest chory, ma depresję... – mama zaczęła dygotać, a po chwili po jej policzkach zaczęły spływać łzy. – Jak... jak mogłeś...
         Było mi tak strasznie przykro... Próbowałem pocieszyć mamę, przytulić ją do siebie, ale ona odepchnęła mnie i udała się z powrotem do sypialni. To prawda, zawiniłem. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Chciałem iść do brata, przeprosić go, ale nie mogłem go przecież teraz obudzić. Okropne uczucie... Jedyne, co mi pozostało, to iść do mojego pokoju. Tak też zrobiłem i usiadłem załamany na łóżku. Nico i mama zawiedli się na mnie... Jeżeli mojemu bratu przeze mnie coś się stanie, nie wybaczę sobie tego.
         Poczułem, jak czyjeś ręce oplatają się wokół mojego ciała.
- Przepraszam, to moja wina... – wyszeptała Corinne.
            Nie odpowiedziałem, tylko odwzajemniłem uścisk. W moich oczach pojawiły się łzy. Co za żenada, byłem taki słaby...

9 komentarzy:

  1. Jejku cudowne.. ♥
    Taka mała uwaga. Chociaż nie nazwałabym jej uwagą. Chodzi mi o samobójstwa.. Kiedyś faktycznie traktowano je jako grzech. Grzech ciężki i w gruncie rzeczy "nie wybaczony" do końca życia.. Jednakże zmieniło się to wraz z rozwojem świata, liczni psychologowie i inni doszli do wniosku, że ludzie popełniający samobójstwa nie robią tego ot tak sobie. Samobójstwa są spowodowane zachowaniem innych. Nawet tak jak to napisałaś w rozdziale wcześniej. Dziewczyna zabiła się pod wpływem zachowania matki..
    Ale w gruncie rzeczy piszesz fantasy i to też może być jego elementem. :)
    A wgl to najbardziej spodobała mi się końcówka. ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział . Nie przypadła mi do gustu ta Lotte ,jakaś taka wredna :)Czy mogłabyś mnie również informować o nowych rozdziałach ??

    OdpowiedzUsuń
  3. Jaa kiedyś osobiście zamorduję moją przeglądarkę(swoją drogą, ciekawe, czy się da?). Wczoraj...właściwie to dzisiaj, ale tak jakby przed spaniem, dodawałam sobie spokojnie komentarz, a gdy kliknęłam na 'podgląd'- wszystko znikło. Wkurzyłam się i poszłam drzemać.
    Także muszę się produkować od nowa. Ten blog stał się moim nowym pochłaniaczem czasu, to po pierwsze! Po drugie za każdym razem mnie zadziwiasz. Czytam, czytam i nie wiem kiedy rozdział zdąży się skończyć :D
    Te siostry to takie kolorkowe są... ale z niewyjaśnionej przyczyny darzę Laylanę wielką sympatią, czego o Lotte nie mogę powiedzieć :P
    Wyłapałam jakieś błędy w zdaniach, ale juz nie mogę sobie ich przypomnieć... musisz mi wybaczyć! Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział :)
    Imloth

    OdpowiedzUsuń
  4. nie ma sprawy, jak coś wiem to się dzielę wiedzą i tyle. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zaginęłaś? :(

    Imloth

    OdpowiedzUsuń

Proszę o rzetelny komentarz dotyczący rozdziału.