2 sierpnia 2011

Rozdział V

Corinne.
            Było bardzo upalnie... Słońce niemalże siłą wdzierało się do zasłoniętych okien, które sprawiały wrażenie, że za chwilę rozpuszczą się od tego gorąca. Na szczęście przez nieszczelności do sali wdzierało się  trochę powietrza, co ratowało mnie przed całkowitym zemdleniem, bo obecnie od tego zajścia ratowała mnie ręka podpierająca moją głowę. 
            Gdyby nie obecny stan rzeczy, może i ciekawiłoby mnie to, co działo się tuż przede mną. Otóż dwóch mężczyzn, dość młodych i nawet podobnych do siebie, chwaliło się właśnie swoim najnowszym wynalazkiem w dziedzinie techniki, które przypominało czarną, żelazną skrzynkę. Wydobywał się z niej snop światła, który powodował, że na znajdującej się naprzeciwko tego urządzenia ścianie, wyświetlały się ruchome obrazy. Nazwali go kinematografem. Wszyscy obecni w sali byli zachwyceni, również moi rodzice, oraz rodzeństwo. Cała sala biła gromkie brawa po całym tym widowisku. Ja również byłam zafascynowana, aczkolwiek mój stan fizyczny nie dawał mi tego po sobie poznać. Czułam, że jeżeli zaraz stąd nie wyjdę, padnę trupem o twardą, marmurową posadzkę.
-         Mamo... – szarpnęłam rękaw jej strojnej sukni. – Poprosisz służącego, aby otwarł okno? Strasznie tu...
-         Corinne, przestań! – szepnęła karcąco w moją stronę. – Korzystaj z okazji, że zaprosiliśmy do nas tych wspaniałych panów i możesz przeżywać historię na żywo. Przecież to istny cud, to urządzenie...!
-         Ale mamo... – jęknęłam cicho.
-         Jeżeli natychmiast się nie uspokoisz, nie pójdziesz na bal! – syknęła.
Właśnie dlatego nienawidziłam swojej własnej, rodzonej matki. Dla niej liczyła się tylko i wyłącznie reputacja naszej rodziny, pieniądze i sława. Mnie uważała za popychadło, byłam przecież jej niechcianym dzieckiem. Wygadała się kiedyś swojej służącej pod wpływem alkoholu, że pukała się po kryjomu z jakimś bogatym frajerem i zaszła z nim w ciążę. Wszystko słyszałam, ale pogodziłam się z tym faktem, mimo, że mojego prawdziwego ojca nigdy na oczy nie ujrzałam. Bardzo mnie to bolało i nadal boli, ale radzę z tym sobie, nie jestem sama. Narzekała na mojego ojca, który nie jest nim w biologicznym sensie... Ale nie rzuciła by go w żadnym wypadku, przecież jest najbogatszą osobą w tym mieście. On oczywiście o niczym nie wie, jest zapatrzony w matkę, jak w obrazek. Szkoda mi go, aczkolwiek nie utrzymuję z nim żadnych kontaktów. O moich siostrach nawet nie wspominam, charakter odziedziczyły po mamie, a kto je tam wie, kim był ich ojciec. Mój brat wyjechał za granicę, gdy ledwo nauczyłam się chodzić, w ogóle go nie pamiętam, a on sam nie przyjeżdża w odwiedziny. Ponoć strasznie pokłócił się z matką...
-         Usiądź, ty paskudna dziewucho, jak na dziewczynę z dobrego domu przystało! – szturchnęła mnie dyskretnie swoim kościstym łokciem. – No już!
Moją dotychczasową pozycję, czyli siedzenie z głową spuszczoną w dół i podpartą rękoma, zamieniłam na wyprostowaną sylwetkę, a ręce umieściłam na kolanach.
      Zaraz padnę... Było strasznie duszno, ale nie mogłam przecież sprzeciwić się matce. Gdybym tylko zrobiła coś wbrew jej woli, kto wie, co byłaby w stanie mi zrobić. Muszę przyznać, że bardzo się jej bałam... Ojciec niestety nie mógł mi pomóc, był ślepo w niej zakochany i spełniał każdą zachciankę tej zdradliwej suki. Czułam, że długo już tak nie wytrzymam...
      Na białej ścianie wyświetlana była właśnie animacja przejeżdżającego pociągu. Wszyscy z podziwem wpatrywali się w owy cud techniki, pojękując co chwilę lub wydając z siebie odgłosy zachwytu.
      Nie skupiałam się na tym. W mojej głowie huczało od bijącego zewsząd gorąca, lecz moje myśli skierowane były tylko i wyłącznie do jednej osoby, tak bardzo niedostępnej w moim, wydawałoby się, dogodnym życiu. Każda pojedyncza myśl o Edwinie powodowała, że na mojej twarzy pojawiał się dyskretny uśmiech, a całe ciało emanowało radością. Matka, na nieszczęście, wiedziała o naszym, ukrytym przed oczyma wszystkich, związku. Edwin był chłopakiem pochodzącym z ubogiej rodziny, jednakże uczęszczał do szkoły, jako jedyny z pięciorga rodzeństwa. Jego ojciec uważał, że jako najstarszy syn musi zdobyć wykształcenie, aby ktoś inny mógł zarabiać na rodzinę, gdy jego zabraknie. Wydawali na niego ostatnie swe grosze, aby mógł wyuczyć się zawodu. Bliscy Edwina wiedzieli, że się ze mną spotyka, jednakże ukrywali to przed innymi. Często przynosiłam za małe mi już ubrania jego siostrom, pomoce naukowe, a niekiedy nawet jedzenie. Dzięki czasowi spędzonemu z nimi, rodzeństwo Edwina nauczyło się podstaw takich, jak pisanie, czy czytanie. Ich rodzice byli zachwyceni, że tak się dla nich poświęcam, dlatego też nie mieli nic przeciwko wobec mnie. Uważali mnie za swojego wybawcę.
      Lubiłam to, mogłam się oderwać od mojej nędznej rzeczywistości, mimo, że pławiłam się w luksusach.
      Edwina poznałam pewnego dnia w mieście, kiedy to wracał ze szkoły, ubrany w schludny mundurek. Ja sama zgubiłam się wśród tłumu przechodniów na targu. Nigdzie nie mogłam znaleźć mojego najbliższego służącego, Nathaniela. Ed, ujrzał mnie zmieszaną i zrozpaczoną, więc postanowił mi pomóc. Szatyn, średniego wzrostu, miodowe oczy... Zajął mój czas do chwili, gdy znalazł mnie Nathaniel. Od tego czasu spotykaliśmy się w parku spędzając te bezcenne chwile na głupich rozmowach, które poprawiały mi humor. Zwierzałam mu się ze swoich problemów, a on w magiczny sposób potrafił ukoić moje nerwy. Wiedzieliśmy o sobie wszystko. To naturalna kolej rzeczy, że zakochaliśmy się w sobie...
Okłamywałam matkę mówiąc jej, że wybieram się na zakupy, czy na jazdę konną. Myślałam, że mi wierzyła, gdyż pozwalała mi na to wszystko. Ale jakże się myliłam... Ta wredna dziwka śledziła mnie, wiedziała o wszystkim. Rozkazała Nathanielowi, aby pilnował mnie, abym nie wychodziła z pałacu. Siedziałam po całych dniach, zamknięta w tym zimnym gmachu... W końcu mój służący się nade mną zlitował. Nie mógł znieść mojej rozpaczy, nawiązać żadnej rozmowy...
Nathaniel był nie dużo starszy ode mnie. Wysoki, przystojny, brunet. Nosił dziwną fryzurę - przydługawą grzywkę zaczesywał na bok, chociaż kilka jej kosmyków zawsze spadało mu na oczy. Przycinał włosy tylko na tyle i głowy, po bokach pozostawiał je dłuższe. Czasem bałam się jego spojrzenia. Jego oczy spowijała ciemna obwódka, która kontrastowała z fiołkowymi źrenicami. Ale widząc moje zmieszanie, zawsze się uśmiechał. Doprawdy, pod względem wyglądu był wyjątkowy... Przyjął się u nas po śmierci mojego starego służącego. Tamten pracował u nas do grobowej deski, był bardzo przywiązany do naszej rodziny. Nie bardzo go lubiłam, był starej daty, na nic mi nie pozwalał. Nath natomiast, dużo młodszy od niego, zawsze był po mojej stronie, pomagał mi we wszystkim. Bardzo mu ufałam.
Jego przywiązanie do mnie objawiało się przede wszystkim w skracaniu mojego cierpienia. Wychodził ze mną pod pretekstem spaceru, abym potajemnie mogła się spotykać z Edwinem. Uwielbiałam go za to.
Pokaz kinematografu w końcu się skończył. Wytrzymałam... Zaproszeni goście tłumnie podchodzili do wynalazców, aby złożyć im gratulacje. Ja natomiast szybko i niezauważalnie uciekłam z dusznej sali. Pobiegłam więc do mojego pokoju. Otwarłam obydwa okna na oścież, po czym usiadłam na parapecie, wdychając świeże powietrze. Jak dobrze, że dzisiaj zrezygnowałam z gorsetu mimo, że matce się to oczywiście nie podobało i musiałam znieść jej krzyki. Gdybym tylko miała skrzydła, rzuciłabym się z okna i poleciała do mojego ukochanego... Ale byłam uwięziona w klatce.
Nagle do drzwi ktoś zapukał. Charakterystycznie, bo wystukując początkowy rytm mojej ulubionej symfonii Mozarta. Od razu rozpoznałam, że to Nathaniel, często ją nucił.
-         Wejdź, proszę... – rzuciłam, nadal wpatrując się w odległy widok za oknem.
-         Wybacz, że przeszkadzam... – powiedział Nath, wchodząc do mojego pokoju.
Spojrzałam na niego. Miał poważną minę, a w ręku trzymał szklankę z wodą.
-         Stało się coś? – zapytałam, bo był trochę zaniepokojony, a rzadko mu się to zdarzało.
-         Chciałem zapytać, czy panienka dobrze się czuje. – odparł. – Może wody?
Skinęłam głową... Kochany Nath, zawsze wiedział, czego mi potrzeba.
            Podszedł do mnie i podał do ręki szklankę z wodą. Zrobiłam kilka łyków. Miałam tak sucho w gardle, że aż czułam, jak ta zimna ciecz trafia do mojego żołądka.
Spojrzałam na niego,  uśmiechnęłam się i szturchnęłam łokciem.
-         Ty, no nie bądź już taki sztywny, nie ma tu mojej matki! – rzuciłam ochoczo w jego stronę i podkuliłam nogi, aby mógł usiąść na parapecie obok mnie.
Trochę zwlekał z podjęciem decyzji, ale po chwili znalazł się tuż przy moim ramieniu i westchnął głęboko, garbiąc się delikatnie. Oparł łokcie o kolana, a głowę o dłonie i zmrużył oczy. Wiatr delikatnie poruszał naszymi włosami.
-         Twoja matka już cię szukała. – wymamrotał niedbale pod nosem.
-         Głupia starucha... – odparłam. – Czego chciała?
-         Pytała się, dlaczego tak szybko wybiegłaś z sali po pokazie.
Prychnęłam głośno.
-         Myślała, że uciekłaś do Eda. – rzekł Nathaniel, poprawiając swoją grzywkę.
Nie odważyłabym się zrobić tego sama. Na szczęście miałam przy sobie oddanego służącego.
-         Nienawidzę jej. Wiesz co, Nath? Czasami mam ochotę podciąć sobie żyły. Albo wypić jakąś truciznę. Albo...
-         Przestań! – krzyknął Nathaniel, dość groźnie i spojrzawszy na mnie zmieszał się. – To znaczy... proszę tak... nie mówić.
Zaśmiałam się.
-         Haha przecież żartuję. Poza tym jesteśmy przyjaciółmi! Gdy jesteśmy sami, zachowaj proszę te formalności dla siebie. Głupio się z tym czuję...
Brunet również się uśmiechnął.
-         Gdyby tylko twoja matka to usłyszała, od razu by mnie stąd wywaliła. – stwierdził żartobliwie.
Mimo, że Nathaniel żartował, wiedziałam, że również bał się mojej matki. Była nieobliczalna. Chyba każdy w tym domu odczuwał wobec niej strach.
-         Corinne, zaprosisz na bal Edwina? – zapytał Nathaniel.
No tak, za dwa dni w naszym pałacu odbywał się uroczysty na bal na cześć mojej siostry, która to kończyła dwadzieścia lat. Niespecjalnie miałam ochotę na niego iść. Mnóstwo snobów, moja rozchichotana matka i uległy jej ojciec, pękająca z dumy siostra i jej przemądrzały, młodszy o rok klon.
-         Chyba żartujesz...! Przecież gdyby starucha go zobaczyła, od razu wylądowałby w kotle!
Nath zaśmiał się.
-         A miałem nadzieję, że chociaż raz będziesz się dobrze bawić na uroczystości rodzinnej.
-         Przecież możemy razem się dobrze bawić...!
-         Nie wypada mi.
Nastąpiła chwila ciszy, po której obydwoje wybuchliśmy donośnym śmiechem. Taka głupota, a nie mogliśmy opanować naszego napadu dobrego humoru.
Przerwał to zegar, który właśnie wybił godzinę szesnastą. O tej porze Edwin kończył zajęcia w swojej szkole. Spojrzałam z nadzieją w okno, gdyż miałam z niego widok na centrum miasta, ale mój pokój znajdował się zbyt wysoko, aby rozróżnić przechodzących tam ludzi. Nie widziałam go już pięć dni...
Nagle Nathaniel powstał, stanął obok mnie i podał rękę. Wyglądał niczym rasowy kamerdyner w tym swoim garniturze i zawiązaną na szyi tasiemką.
-         Czy zechcesz wyjść na świeże powietrze, panienko? – zapytał z uśmiechem na twarzy.
Oznaczało to tylko jedno – spotkanie z Edwinem. Rzuciłam się więc z wdzięczności na szyję bruneta, który z trudem wytrzymał mój mocny uścisk.
-         Och, dziękuję ci Nath! – krzyknęłam. – Jesteś najlepszy!

W końcu mogłam odlecieć.
      Po ówczesnym zawiadomieniu mojej matki, wyszłam z Nathem pod ręką na miasto. W końcu mogłam oddychać świeżym powietrzem, w końcu czułam świeżość. Wiatr delikatnie muskał moje policzki, które pod wpływem promieni słonecznych nabierały rumieńców. Przechodnie raz po raz kłaniali mi się na powitanie, a ja wdzięcznie im odpowiadałam. Spojrzałam na Nathaniela.
-         Jesteś pewien, że stara wiedźma nas nie śledzi?
-         Nie. – odparł. – Przyjechała do niej krawcowa, ma przymiarkę swojej nowej sukni balowej.
-         Rozumiem... – rzekłam pod nosem, zadowolona z obecnej sytuacji. – I tak żaden strój już jej nie pomoże, we wszystkim jest jej paskudnie.
      Kierowaliśmy się w stronę budynku, w którym mieściła się szkoła. Znajdował się on przy wybrukowanej ulicy, otoczony ornamentalnym, żeliwnym płotem, a główne wejście do szkoły poprzedzał kwiecisty dziedziniec.
      Drżałam na samą myśl, że w końcu zobaczę mojego ukochanego, że nasze dłonie i usta znowu się spotkają. Spojrzałam na srebrny zegarek zawieszony na mojej szyi. Za pięć minut powinien wyjść...
-         Zostawię cię już samą. – oznajmił Nathaniel i ukłonił się nisko. – Wrócę planowo za dwie godziny.
-         Dziękuję. – rzekłam, śląc mu dziękczynny uśmiech.
I tak wiedziałam, że do momentu, w którym spotkam się z Edwinem, będzie czujnie mnie obserwować wśród tłumu.
      Na szybko poprawiłam moje włosy układając moją prostą grzywkę i przeczesując pojedyncze pasma palcami. Uśmiech z mojej twarzy nie umiał zniknąć, byłam strasznie podekscytowana. Raz po raz mijali mnie kolejni uczniowie. Niektórzy z nich na mój widok zaczęli do siebie szeptać, po czym uśmiechali się krzywo. Nie miałam wyboru, musiałam odwdzięczyć się tym samym, chociaż wiedziałam, że to nieszczere. W sumie im się nie dziwię, matka nierzadko swoim zachowaniem przynosiła wstyd naszej rodzinie.
      Spoglądałam z nadzieją na otwarte drzwi frontowe od kilku minut. I w końcu stało się.... Serce momentalnie zaczęło bić mocniej, a w żołądku zawitało całe stado motylów. Jak zwykle szedł sam, z torbą zarzuconą na ramię, lekko pochylony do przodu, poprawiając przydługawą grzywkę, która non-stop opadała mu na oczy. W drugiej ręce trzymał otwarte tomisko, którego treść śledził z zainteresowaniem.
      Minął mnie, nawet nie zauważając tego, że tam stałam, że byłam tuż obok niego. Uczepiłam się więc rękawa jego białej koszuli.
-         Eeej...! – zawołał pretensjonalnie, odwracając się w moją stronę.
Jego twarz wyrażała zdumienie na widok mojego grymasu. Momentalnie wypuścił z ręki książkę i torbę, po czym bez chwili zastanowienia mocno objął moje rozdygotane ciało.
      Nareszcie... Od czubka głowy do stóp przeszedł mnie błogi dreszcz. Wtuliłam się w niego mocno, czule gładząc jego włosy. Zdawały się urosnąć troszkę od czasu, kiedy go ostatni raz widziałam. To śmieszne, ale nie widzieliśmy się tylko pięć dni... A ja mimo to zauważyłam tak błahą rzecz. Mogłam wreszcie poznać go całego od nowa, chociażby te kilka dłuższych kosmyków, które były mi jeszcze obce.
-         Corinne... – szepnął do ucha. – Chodźmy stąd.
Powiedziawszy to, złapał mnie za rękę, spakował wielką książkę, wziął torbę i zaczął szybko iść. Ujrzałam jeszcze bardziej zdziwione twarze uczniów, niż gdy zobaczyli mnie samą. Niektórzy z nich ze zdziwienia zamykali usta rękoma, inni gorączkowo ze sobą dyskutowali.
      Edwin, mocno ściskając mnie za dłoń, zaczął iść coraz szybciej. Gdy w końcu oddaliliśmy się od budynku szkoły, a wstępowaliśmy do parku, zwolnił tempo. Mimo to, nadal na mnie nie patrzał, szedł nadal przede mną z poważną miną.
-         Edwin... – rzekłam zaniepokojona.
On nie zareagował.
-         Zatrzymaj się...!
Nadal szedł przed siebie.
      W końcu znienacka objęłam jego tors, każąc mu stanąć. Zadziałało. Dotknął moich drżących palców wpinających się mocno w jego pomiętą koszulę, po czym splótł je ze swoimi i obrócił się w końcu w moją stronę.
-         Corinne, nie powinnaś była tam przychodzić... – powiedział.
-         C-co.. dlaczego?
-         W szkole znowu było głośno o twojej matce. Krążyły plotki, że chciała przekupić dyrektora..
-         O co? Czego ona znowu chciała?
Chłopak zamilkł.
-         Powiedz mi, proszę...!
-         Chciała go przekupić, abym wyleciał ze szkoły. Ale dyrektor się na to nie zgodził...
Nie wierzę... Żeby już dopuścić się czegoś takiego... Miałam ochotę ją zabić, poharatać jej ciało, wypruć wszystkie wnętrzności... rozpłakałam się.
      Edwin zaprowadził mnie w ustronne miejsce nad jeziorem, gdzie usiedliśmy pod rozległą wierzbą płaczącą, która zdawała się dzielić ze mną smutek. Wtuliłam się mocno w ukochanego, a on troskliwie otarł spływające łzy z mojego policzka, ucałował delikatnie powieki i gładził włosy. Miałam nadzieję, że nasze spotkanie będzie wyglądało całkiem inaczej, ale matka oczywiście znów musiała wszystko zepsuć...
-         Nie mogę jej znieść... – rzuciłam, wciąż szlochając. – Ed... co ja mam robić? Już tak dłużej nie wytrzymam... Odchodzę od zmysłów...
-         Coś wymyślimy. – rzekł, próbując mnie uspokoić. – Spokojnie, złość piękności szkodzi...
Uchwycił moją głowę, gładząc kciukiem policzki, delikatnie musnął swoimi ustami moje, aby po chwili połączyć je na dłużej. Czas dla mnie stanął, zażegnałam złość...
-         Jak tylko skończę szkołę, pobierzemy się i wyjedziemy daleko stąd. – oznajmił. – Twoja matka nic już nam nie zrobi.
-         Edwiiiiiiin! – pisnęłam radośnie. To niewiarygodne, jak on szybko mógł sprawić, żeby powrócił do mnie dobry humor. – Tak bardzo cię kocham!
      Niestety, obiecane dwie godziny minęły jak z bicza strzelił. Już z daleka zauważyłam siedzącego na ławce i karmiącego łabędzie Nathaniela.
      Nie miałam wyboru. Po czułym pożegnaniu z Edwinem, zostawiłam go samego pod wierzbą, a sama od niechcenia ruszyłam w stronę służącego. Żadne słowa nie były w stanie wyrazić, jak bardzo byłam mu wdzięczna...
      Powrót do domu okazał się jednak tragiczny. Ledwo, co stanęliśmy w drzwiach, a już podbiegła do mnie matka, ze świeżo uszytą suknią na sobie. Z daleko dało się poznać, że znów omotała ją złość. Podniosła rękę i wymierzyła mi policzek.
-         Ty mała kurwo...! Wszystko wiem... wszystko wiem! – krzyknęła i spojrzała na Nathaniela, zagryzając wargi. – A my się jeszcze policzmy...!
Zimny pot oblał całe moje ciało... Skąd się dowiedziała....? Jakim cudem...?
      Chwyciła mnie mocno za ramię, wbijając w nie swoje długie szpony. Zawyłam z bólu... Szarpnęła mocno i zaprowadziła po schodach do mojego pokoju, rzucając mnie o łóżko z taką siłą, że zahaczyłam głową o jego kant.
-         Jeżeli jeszcze raz spotkasz się z tym dzieciakiem, gorzko tego pożałujesz, idiotko!
-         N-n... nienawidzę cię! – krzyknęłam w jej stronę.
-         Coś ty powiedziała?!
Jej twarz przybrała purpurowy odcień. Podeszła do mnie i oplotła swoje długie, kościste palce wokół mojej szyi. Zaczęła ściskać coraz mocniej... powoli brakowało mi oddechu, czułam, że odpływam... własna matka mnie zabije... w sumie czemu nie? Dała mi życie, co prawda nie chciała tego, ale miała prawo mi je odebrać. Powoli ulegałam jej czynom. I dobrze, jak się całe miasto dowie, ludzie już kompletnie ją znienawidzą... Boże, już nie mogę...
-         CORINNE! – ktoś krzyknął.
Rozpoznałam w tym głosie Nathaniela. Matka puściła mnie, a ja zaczęłam kaszleć i wręcz połykać powietrze jednocześnie. Nie miałam siły powstać i jej oddać... Mało brakowało, a bym odpłynęła już na zawsze...
-         Jak śmiesz tu wchodzić?!
-         Co pani chciała... O Boże, Corinne! – krzyknął Nathaniel i podbiegł do mnie, sprawdzając mój stan.
Ona sama rzuciła nam pogardliwe spojrzenie i wyszła, trzaskając mocno drzwiami.
Rozpłakałam się. Żadne słowa nie potrafiły wyrazić tego, co czułam. Cała byłam rozdygotana... Wiedziałam, jak bardzo mam rozchwiane emocje, w jakim stanie były moje nerwy. Nigdy nie zaznałam matczynej miłości, nigdy nie doznałam ukojenia w ramionach rodzicielki, a teraz... teraz nawet chciała mnie zabić.
      Potrzebowałam bliskości. Rozpaczliwie wtuliłam się w Nathaniela, który odwzajemnił uścisk. Czułam, że sam nie był w stanie mnie pocieszyć. Nawet nie wiem, kiedy usnęłam...        
      Kiedy się obudziłam, był środek nocy. Obok mnie leżał rozwalony na połowę łóżka Nath, którego ręka znajdowała się pod moją głową. Podniosłam się i przetarłam oczy dłonią. Zdążyły już wyschnąć od płaczu. Czułam uciskający ból na szyi... Postanowiłam, że nie odpuszczę tej jędzy. Wstałam po cichu, aby nie zbudzić śpiącego Nathaniela i wymknęłam się z pokoju. W całym pałacu było ciemno, dlatego też poruszałam się bardzo powoli, po omacku. Jedynie księżyc oświetlał niektóre części korytarza, dając mi jako taki obraz mojej wędrówki.
      Dotarłam do garderoby matki i od razu dojrzałam wiszącą już na wieszaku nowiutką suknię balową. Bez chwili zastanowienia chwyciłam za leżące na stole nożyce krawieckie i poczęłam ciąć... Dostawałam przy tym furii, nie zwracając uwagi na konsekwencje. Postanowiłam się odpłacić za próbę wyrzucenia Edwina ze szkoły i zabicia mnie. Szargała mną nienawiść... a gdy brakło już mi sił, spojrzałam na to, co zrobiłam. Cała suknia leżała już na ziemi w kawałkach i wtedy do mnie dotarło, co zrobiłam. Matka nie puści mi tego płazem...
      Jak tylko szybko i bezszelestnie mogłam, ruszyłam do pokoju, aby uciec stąd z Nathanielem... Bałam się, cholernie się bałam. Moje ciało drżało, a po policzkach zaczęły spływać słone łzy.
      Nagle się potknęłam o dywan i upadłam o posadzkę. Próbowałam się podnieść...
-         Stój. – przemówiła.
Boże, uchroń mnie... Poczułam, jak matczyna dłoń łapie za kołnierz mojej sukienki i zdecydowanym ruchem podnosi do góry, rozrywając go przy tym.
Znów wymierzyła mi policzek, lecz tym razem nie rzekła przy tym ani słowa. Ja jedynie poczęłam głośno szlochać.
      Używając całej swojej siły, zaciągnęła mnie znów do mojego pokoju, rzuciła na posadzkę i wyszła, trzaskając głośno drzwiami. Usłyszałam, jak przekręca zamek kluczem. Szybko podniosłam się i zaczęłam walić pięściami w drzwi, krzycząc, aby otwarła. Na daremnie. Spojrzałam więc na łóżko, aby obudzić Nathaniela, ale jego już tam nie było. Osunęłam się więc po drzwiach na posadzkę i ukryłam twarz w drżących dłoniach, prawie pewna swojej przyszłości. Czekałam tylko, aż kat wejdzie do mojego pokoju, aby zadać mi śmiertelny cios na życzenie matki. Nie widziałam innego wyjścia z tej sytuacji. Tym razem na pewno zginę... Przyczołgałam się więc do łóżka, po czym sięgnęłam po kartkę i pióro. Zaczęłam desperacko pisać...

„Najukochańszy, gdy już to znajdziesz, będę dawno martwa. Dziękuję Ci za wszystkie chwile razem spędzone, mam nadzieję, że nie zapomnisz... Proszę, wyjedź stąd daleko i nie rób głupstw. Kocham Cię najmocniej na świecie. Twoja Corinne.”

Kartkę włożyłam do koperty, zaadresowałam, po czym schowałam do mojej torebki z nadzieją, że po mojej śmierci zostanie odnaleziona przez Nathaniela, który to wręczy ją Edwinowi.
      Położyłam się na mym łożu i zaczęłam tępo wpatrywać się w sufit. Przestałam trzeźwo myśleć, a czas mijał bardzo powoli... Godzina goniła godzinę, a w mojej głowie kłębiły się różne myśli. Wspominałam moje szczęśliwe chwile spędzone z Ediwnem, które obecnie zdawały się być czystą fikcją. Splatały się one ze wspomnieniami mego samotnego dzieciństwa. Widziałam w głowie różne osoby... moją rodzoną matkę, mężczyznę podającego się za mojego ojca, siostry, które tylko z przymusu się do mnie odzywały, oraz Nathaniela, który zawsze pomagał uciec mi od rzeczywistości.
      Do końca nie rozumiałam, skąd wzięło się u mnie przekonanie, że dzisiaj zostanę zamordowana. Ale byłam gotowa na śmierć. Czekałam samotnie, szybko pogodziłam się z moją stratą.
      Nastał poranek, ptaki za oknem zaczęły ochoczo ćwierkać. A ja nadal pozostawałam w bezruchu.
      Nagle usłyszałam kroki, które dochodziły z korytarza i kierowały się do mojego pokoju. Drzwi się otwarły... Od niechcenia spojrzałam na nie. Serce zaczęło mi bić szybciej, na czole pojawił się pot. Zastanawiałam się tylko, czy to będzie bolało... Powstałam z łóżka.
      Matka stanęła w progu, uśmiechnęła się szyderczo w moim kierunku, po czym rzuciła we mnie małym przedmiotem. Odbił się on od mojej klatki piersiowej, a ja szybko pochwyciłam go do ręki. Bez wątpienia był to zegarek należący do Edwina... Podpisał go na odwrocie paska. Nie miałam pojęcia, o co chodzi.
-         Jesteś z siebie zadowolona, smarkulo? – zapytała, stukając stopą o marmurową posadzkę.
-         C-co... Coś ty zrobiła?! – krzyknęłam w jej stronę.
Moja rodzicielka zaczęła się głośno śmiać, po czym z grymasem na twarzy spojrzała mi prosto w oczy.
-         Wiesz, na ile kawałków pocięłaś moją suknię...?
-         C...c-co...?
-         Piętnaście. Dokładnie piętnaście.
Przełknęłam głośno ślinę. Nie wiedziałam, o co jej chodzi...
-         Tak się składa, że ten twój kochany wieśniak posłużył mi za moją suknię.
-         Ty...
-         Jak chcesz, to sobie go pozszywaj. Ale nie radzę, marny widok.
Żadne słowa nie potrafiły opisać tego, jak się poczułam po usłyszeniu tych słów. Czy to znaczyło, że Edwin nie żyje...? Że stojąca przede mną osoba go zamordowała...? W taki sposób... Za co... Dlaczego?
-         Brawo, widzę, że doszło do ciebie, co zrobiłaś i jaką wymierzyłam ci karę. – odparła, widząc moją konsternację. – Mam nadzieję, że wyciągniesz z tego konsekwencje.
Już nawet nie miałam siły płakać. Czułam, że moje ciało całe jest rozpalone, chociaż ręce drżały z zimna...
      Tak bardzo brzydziłam się swojej własnej matki. Miałam ochotę wstać i osobiście ją zabić, ale ciało mi na to nie pozwalało. Chciało mi się krzyczeć, płakać, obkładać jej twarz mosiężną lampą, która oświetlała skrawek mego pokoju. Ale nie mogłam tego zrobić. Zdawało mi się, że wszystko już nie ma sensu. Podeszłam więc do okna, otwarłam je i usiadłam na parapecie, jak gdyby nigdy nic.
-         Przeklinam cię. – rzekłam w jej stronę. – Przeklinam na wszystko. Mój duch tego dopilnuje...
Powiedziawszy to, przechyliłam się do tyłu, co spowodowało, że straciłam kontakt z parapetem. Usłyszałam głośny śmiech, oraz męski głos krzyczący moje imię. To znowu był Nathaniel... Ale to już nie miało znaczenia. W końcu umrę, odetnę się od mojego marnego światka, którego najważniejsza część w tak absurdalny sposób znikła. Przymknęłam oczy i złożyłam ręce. Boże, wybacz mi...

      Odleciałam w końcu ze złotej klatki i poszybowałam tam, gdzie mnie skrzydła uniosły. Nigdy już nie wróciłam.



 Rozdział tym razem długi. Mam nadzieję, że się podobał.
Chciałam tylko oznajmić, że button mojego bloga już gotowy, więc zachęcam do wklejania go na Wasze blogi, lub wymiany :)
Chciałam także o coś poprosić - piszcie w komentarzach, kogo mam informować o nowym rozdziale?

6 komentarzy:

  1. Swietnyh blog.MAsz talent i baardzo rozbudowaną wyobrażnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. MNIE informować proszę :D tylko nie pod rozdziałem, a w SPAMowni. Jak uporam się z szablonem to może wkleję buttona, a już jesteś w moich linkach :)

    Imloth [na-rozstajach-drog]

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż wryło mnie w krzesło. Naprawdę. Udało ci się- czułam to, co Corinne, rozumiałam ją, było mi szkoda jej i... i w ogóle brak mi słów. Zazdroszczę umiejętności ;PP
    Nie wiem, czemu nie ma tu mojego wczorajszego komentarza, ale w razie czego piszę, że możesz mnie śmiało informować o nowych notkach. I lecę wkleić buttona, przekonałaś mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. piękne, nieziemskie..
    tak jak czytam to wydaje się, że Nathaniel ją skrycie kochał i dlatego też chciał jej szczęścia i wgl..
    a ta matka.. blech!
    PS wstawiłam button na bloga :) i na:http://poszkole.pl/strona/26295642 wstawiłam link. ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Koocham twój blog ! ZCytając to drugi raz wciąż czuję się przerażona tą suką zwaną też jej matką .:(
    http://wybrancy-by-sol.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Proszę o rzetelny komentarz dotyczący rozdziału.