26 lipca 2011

Rozdział IV


            Dorian.
            Rodzice mnie zabiją, jeżeli dowiedzą się, że zostawiłem Nico samego w domu. A jak mu się coś stanie, to co wtedy im powiem? To, że wyszedłem z domu z tą dziwaczką, która zresztą u mnie nocowała, nie przejdzie. Obetną mi kieszonkowe, odetną internet i pozostawią na pastwę losu.
            Ale jak tak teraz myślę, to chyba obecnie znajduję się w nieco gorszej sytuacji, niżeli moja wyobraźnia na to wskazuje. Obok mnie kroczy dumnie czerwonowłosa dziewucha z dziwnym tatuażem pod okiem i wielkim bananem na twarzy. Z drugiej strony pewnie, albo za mną włóczy się jakiś napalony, poharatany przez życie duch, który oczekuje ode mnie niemożliwego. Nie widzę jej, ale jestem pewien, że Layla komunikuje się z nią właśnie w tej chwili, a ja niczego nie mogę usłyszeć. Ale w sumie ciekaw jestem, jak to jest być tym całym strażnikiem...
            Zmierzaliśmy właśnie do czegoś, co dziwaczka nazywała kościołem, chociaż mi to raczej przypominało klimatyczne zawalisko, gdzie można by kręcić teledyski. Rany, w co ja się wpakowałem. Ku mojemu zdziwieniu rudera posiadała jeszcze dach i drzwi, chociaż ściany ledwo się trzymały. Powoli zbliżaliśmy się do niej, chociaż to „powoli” trwało już jakąś godzinę, gdyż znajdowało się na najbardziej oddalonych obrzeżach miasta. Ot, taka mieścinka, gdzie nie widać żywego ducha. Teoretycznie, ja tam nie wiem, co dziwaczka widziała. Pewnie całe stado duszków bawiących się razem w berka.
            W końcu dotarliśmy do gmachu. Stanęliśmy u drzwi. Spojrzałem na Laylanę.
-         Jesteś pewna, że to tutaj...? – zapytałem trochę uszczypliwie.
-         Czekają już na ciebie. – odpowiedziała z uśmiechem na twarzy i otwarła przede mną drzwi.
Wszedłem więc do środka, nieco zmieszany, ale nie zdążyłem niczego zauważyć, gdyż ogromne kłębowisko parujących olejków buchnęło mi w twarz. Przez moment byłem otumaniony tymi zapachami, ale szybko się opamiętałem i przegoniłem je dłonią.
Przede mną ukazał się dość dziwny widok. Wszystkie ławki były zajęte przez wpatrujących się we mnie ludzi. Zauważyłem, że byli różnego wieku. Laylana popchnęła  mnie nieco do przodu dając znak, że mam nie stać w miejscu.
Przede mną znajdował się ornamentalny ołtarz, ledwo dostrzegalny przez kłęby wonnego dymu. Zza niego ruszyła w moim kierunku wysoka postać. Był to mężczyzna w niezwykle strojnych szatach, przed którym wszyscy tam zebrani uniżali się. Zrobiła tak również Laylana. Podążając za tłumem zrobiłem to samo, lecz mężczyzna wyciągnął ku mnie dłoń, a gdy zobaczył, że się waham, sam mnie pochwycił i pozwolił wstać. Spojrzałem na niego, przyznam bez bicia, z przerażaniem, ale mężczyzna w średnim wieku uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i pociągnął w stronę ołtarza, po czym przemówił donośnym głosem.
-         Moi kochani! Zyskaliśmy dzisiaj nowego sojusznika. Młodego, pełnego życia młodzieńca, który, miejmy nadzieję, pozwoli nam pokonać naszego największego wroga!
Podczas jego mowy obejmował mnie mocno prawym ramieniem. Czułem się bardzo nieswojo... W tym ogromnym pomieszczeniu panowała dziwna, podniosła atmosfera, która skupiała się na mojej osobie, lecz mężczyzna mówił dalej, nie zwracając uwagi na ekscentryczność tego miejsca. ]
- Jest to oczywiście zasługa naszej przyjaciółki, Laylany, która to postanowiła odkupić swoje winy i wzbogacić nasz ogół. Laylano... – tutaj spojrzał wymownie na dziwaczkę. – Już niedługo spłacisz swój dług.
Czerwonowłosa uchyliła przed nim swe czoło i mruknęła pod nosem coś w stylu „tak panie”. Nie rozumiałem, co Layla miała na swoim sumieniu, że musiała wyrównać rachunki u tego gościa. Postanowiłem, że wypytam ją, jak tylko mój pobyt tutaj się skończy.
-         Dorianie! – starszy mężczyzna jeszcze mocniej zacisnął swoją dłoń na moim ramieniu. – Teraz już nie ma odwrotu od twojej decyzji. Zostaniesz jednym z nas, strażnikiem duszy, która wierna tobie, przybyła, aby cię dzisiaj wspierać. Wiedząc, że jesteś dla niej nieprzypadkową osobą, postanowiłeś pomóc i skrócić jej cierpienia na tym świecie.
W głowie znów kotłowało mi się mnóstwo pytań, a mianowicie, skąd kolejna nieznana mi osoba wiedziała, jak się nazywam. Nadal też nie miałem pojęcia, dlaczego dusza, która się za mną pałęta, wybrała właśnie mnie.
            Nie wiem, czy to miejsce tak na mnie działało, parujące olejki, a może jakieś czary zgromadzonych tutaj osób, ale poczułem, że muszę stać się jednym z nich. Spoglądałem wokół siebie z uczuciem, że wszystkich tutaj znam, że są częścią mojej rodziny. W pewnym momencie przywódca w postaci lekkiego nacisku na moje ramię rozkazał mi uklęknąć przed ołtarzem. Uległem.
Olejki chyba zaczęły działać, bo powoli już odpływałem, przestałem racjonalnie myśleć i wirowało mi w głowie. Mężczyzna nadal przemawiał, ale niewiele z tego rozumiałem. Powieki same mi się zamykały, ale z wielkim wysiłkiem je powstrzymywałem od tego zamiaru. Nagle mężczyzna zakończył swój monolog i stanął przede mną. Spojrzał mi głęboko w oczy, z poważną miną, po czym ułożył na mojej klatce piersiowej skrzyżowane ze sobą dłonie. Poczułem piekący mnie w sercu ból, ale byłem zbyt nieobecny, aby sprzeciwić się jego działaniu. Czułem, że odrywa ode mnie kawałek czegoś, co znajdowało się w moim wnętrzu. Po niedługim czasie przerwał, a ja poddałem się otumanieniu i całkowicie wyłączyłem świadome myślenie.
Nie mam pojęcia, co się ze mną działo po tym wszystkim. Wydawało mi się, że moja nieobecność w tymże świecie trwała kilka dni.

Wstałem gwałtownie oblany zimnym potem. Czułem ból w klatce piersiowej... Siedziałem właśnie na twardym łóżku w ciemnym i ciasnym pomieszczeniu. Rozejrzałem się dokoła siebie. Już miałem sprawdzić, czy jestem tu sam, gdy nagle ktoś zapalił światło.
Ujrzałem delikatną postać w zwiewnej, białej sukience. Jej włosy były tak samo jasne, jak cera, która odbijała od siebie światło żarówki. Jedynie niebieskie oczy zdawały się świecić w moją stronę. Podeszła do mnie powoli i złapała za dłoń. Z początku trochę ją odsunąłem, ale ona nie dawała za wygraną, więc zrezygnowałem. Trzymała mnie mocno. Czułem jej dotyk...
-         Widzisz mnie, prawda? – zapytała cicho potulnym głosem.
To była ona. Dziewczyna-duch, która wybrała mnie,
abym jej pomógł stać się aniołem. A więc jednak stałem się jej strażnikiem. Z wrażenia nie byłem w stanie wypowiedzieć słowa, jedynie przytaknąłem głową, wpatrzony w nią jak w obrazek. Naprawdę była urodziwa.
            Widząc moją reakcję wtuliła się mocno we mnie. Dziwne uczucie, przecież ona była jedynie zjawą, a jednak czułem jej ciało.
-         Edwinie... nie. Dorianie, tak się cieszę. – wymamrotała, ściskając moją koszulę swoimi delikatnymi piąstkami.
Szczerze powiedziawszy nie byłem w stanie pojąć
obecnej sytuacji. Delikatnie przejechałem palcami po jej gładkich włosach. Spojrzała na mnie, a w jej oczach dojrzałem szklące się łzy.
-         Dziękuję. – wyszeptała.
Moje wielkie zdumienie pozwoliło jedynie, aby się
do niej uśmiechnąć. Widząc jej wdzięczność nie mogłem żałować swojej decyzji. Od teraz wiedziałem, że będę musiał zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby ją uszczęśliwić. Może ona mnie tak zahipnotyzowała, ale odpowiadało mi to.
-         Mam na imię Corinne. – rzekła, uwalniając mnie ze swoich objęć, jednak nadal trzymając za ręce.  – A ty jesteś Dorian. Chociaż... przez wiele lat byłam przyzwyczajona do innego imienia.
Nie bardzo rozumiałem, o co jej chodzi. Ale nie
miałem siły o nic wypytywać. Pulsujący, dziwny ból, który przeszywał moje ciało dawał mi się we znaki
-         Corinne...  Gdzie jesteśmy?
-         W jednej z sal Zgromadzenia Wsparcia Dusz. To znaczy... Laylana mi tak powiedziała... – dziewczyna zakłopotała się.
-         Laylana...? – zdziwiłem się. – Gdzie ona teraz jest?
Już miałem zamiar ruszyć z miejsca, w poszukiwaniu dziwaczki, ale Corinne powstrzymała mnie, kładąc swoje dłonie na mojej klatce piersiowej.
-         Nie szukaj jej teraz. Ona już ci nie jest potrzebna. Nie ma jej tutaj...
-         Jak to nie ma?!
No proszę. Zaprowadziła mnie tutaj i niby teraz nie
chce mieć ze mną nic wspólnego. Poza tym nadal byłem zielony jako strażnik duszy... Chciałem, żeby mi wytłumaczyła kilka spraw. Ale gdy ujrzałem błagające mnie, abym został spojrzenie Corinne, postanowiłem, że to ją najpierw wypytam o szczegóły.
-         Powiedz mi... dlaczego mnie wybrałaś?
Jasnowłosa dziewczyna uśmiechnęła się do mnie. Przez chwilę się wahała, ale nie dała mi długo czekać.
-         Jestem z tobą, odkąd ukończyłeś pierwszy rok swojego życia. Szukałam twojej duszy przez ponad sto lat, aż w końcu znalazłam. Nawet nie masz pojęcia, jaki jesteś do niego podobny...
-         Do niego...?
-         Do mojego najdroższego, Edwina. Mieliśmy się pobrać, kiedy jeszcze żyłam, ale niestety, nie udało się ... Dorianie, jesteś jego reinkarnacją. Jego dusza znajduje się obecnie w twoim ciele. Dlatego wybrałam właśnie ciebie.
Dziwne, niemożliwe do opisania uczucie owładnęło
moim ciałem. Nagle zrobiło mi się gorąco. Prawdopodobnie to, co mówiła Corinne było prawdą. A więc dotychczasowy ja, którego znałem, okazał się być całkiem inną osobą. Poczułem się obco w swojej własnej skórze... Koszmarne uczucie.
            Dziewczyna widząc moje zagubienie się we własnych myślach objęła mocno mój tors.
-         Chyba wiem, co czujesz... Przykro mi. – wyszeptała, głaszcząc łagodnie moje włosy.
Odwzajemniłem uścisk.

5 komentarzy:

  1. "Podczas jego mowy obejmował mnie mocno swoim prawym ramieniem" - jeśli tu chodzi o jednego i tego samego gościa, nie lepiej by było "podczas swojej mowy obejmował mnie mocno prawym ramieniem"? Tak mi się jakoś nasunęło ;) poza tym... naprawdę super. Duszki bawiące się w berka dobiły :D
    Biedny ten Dorian... czekam na ciąg dalszy!
    Imloth

    OdpowiedzUsuń
  2. przybyłam z dA i się zachyciłam . Czekam na kolejne !

    OdpowiedzUsuń

Proszę o rzetelny komentarz dotyczący rozdziału.